Na najnowszy film de la Iglesii czekałem od momentu, gdy usłyszałem o nim przy okazji festiwalu w Wenecji. Oczekiwałem filmu zakręconego, totalnie niepoprawnego, zrealizowanego bez hamulców. Co otrzymałem? Ogromny zawód, obraz, który na każdym kroku pokazuje, czym mógłby być, gdyby tylko jego twórca wziął się w garść i pomyślał choć odrobinę przy pisaniu scenariusza. "Balada" zaczyna się nienajgorzej, pierwsza połowa to ciągłe oczekiwanie na wybuch szaleństwa. Gdy ten w końcu następuje, zaczyna się z minuty na minutę robić coraz gorzej. Zero logiki, sensu, tylko chaos i kawalkada pomysłów następujących jeden po drugim w błyskawicznym tempie. Bez selekcji, bez umiaru, bez jakichkolwiek prób połączenia ich w jakąś zrozumiałą całość. Liczy się ilość, nie jakość, zamiast próby komunikowania się z widzem Iglesia wybiera infantylną błazenadę. Groteska posunięta do granic śmieszności, makabra komiksowo przerysowana, a przez to nie budząca żadnych emocji. Wszystko jest tu umowne, a przez to - nudne i irytujące. Kolejne elementy to tylko pretensjonalne cytaty z cudzych twórczości, reżyser cierpi na zanik własnej inwencji. Cały film jest niczym klaun, który nie potrafi śmieszyć - karykatura własnego zawodu, karykatura konwencji, która sama już w założeniu była karykaturą. Panie Alexie, czyzby nie wiedział pan, że "co za dużo to niezdrowo"?